Miało być tak pięknie. Zamki, winnice, cudowne krajobrazy, pyszne piwko – jednym słowem Morawy. Nie mogło być jednak za pięknie. Nasze plany wyjazdowe pokrzyżowała cholerna „koronka” czyli COVID-19 – prezent, niespodzianka dla reszty Świata, prawdopodobnie od Chińczyków lub kogoś innego.
Do ostatniej chwili mieliśmy nadzieję, że uda Nam się wyjechać, ale nie było nam dane – zamknięte granice, obostrzenia w każdym Państwie, kwarantanny. Po zimowej przerwie byliśmy głodni jazdy, potrzebowaliśmy tego jak ryba wody. Nie chcieliśmy traktować tego sezonu jako straconego, więc gdy tylko złagodzono obostrzenia i można było przemieszczać się po Polsce, zmieniliśmy nasz wcześniejszy plan i zdecydowaliśmy się na wypad do krainy drwali, niedźwiedzia, pięknych krajobrazów i …bimberku. BIESZCZADY.
Termin wyjazdu: długi czerwcowy weekend (Boże Ciało). Wyjechaliśmy w środę, a że nie planowaliśmy po drodze zwiedzania, wybraliśmy opcję trasy szybkiej czyli autostradę. Po drodze, za Krakowem spotkaliśmy się z resztą naszej ekipy, która wyjechała parę dni wcześniej, aby pozwiedzać Jurę Krakowsko-Częstochowską i razem ruszyliśmy do punktu docelowego – do Motofloydoo Bieszczady.
Motofloydoo Bieszczady – to agroturystyka prowadzona przez naszego dobrego znajomego Piotra i jego żonę Ewelinę. Miejsce bardzo, bardzo, ale to bardzo przyjazne motocyklistom. Piotr to zagorzały motocyklista, więc jak zatrzymacie się w Motofloydoo Bieszczady będziecie mieli z kim wymienić się doświadczeniem, porozmawiać o swoich podróżach, motocyklach i nie tylko. Jeżeli będziecie potrzebować przewodnika po Bieszczadach lub może szybkiej naprawy motocykla, Piotr na pewno chętnie pomoże. Polecam z całego serca Motofloydoo Bieszczady.
Wracając do tematu. Do Motofloydoo dojechaliśmy wieczorem, przywitaliśmy się z właścicielami, zakwaterowaliśmy się w pokojach, a później biesiadowaliśmy wspominając stare dobre czasy.
Następny dzień zaczęliśmy od pysznego śniadanka, po którym ruszyliśmy na zwiedzanie Bieszczad. Naszym przewodnikiem został Piotr, więc zdaliśmy się tylko na niego. Pierwszym miejscem do którego pojechaliśmy było miejsce, w którym kiedyś stał pomnik upamiętniający Gen. Karola Świerczewskiego. Pomnik stał w Jabłonkach w miejscu, gdzie Karola Świerczewski został śmiertelnie ranny w 1947 roku. Pisze, że stał bo w 2018 roku został zdemontowany na podstawie ustawy dekomunizacyjnej. Tak traktuje się pomniki historii w naszym kraju. Jaka by nie była ta historia, jest to nasza historia – Polski, ludzi żyjących w tamtych czasach i tego nie zmienimy usuwając pomniki. Jak jesteście ciekawi jak wyglądał pomnik to wrzucam zdjęcie zaczerpnięte z sieci.
Następnie pojechaliśmy na punkt widokowy, który mieścił się na granicy polsko-słowackiej przy Przełęczy nad Roztokami. Granicy nie mogliśmy przekroczyć, gdyż ze względu na pandemię przejście blokował samochód straży granicznej. Ruszyliśmy dalej, do następnego punktu widokowego w Cisnej. Gdy nasyciliśmy się widokiem pojechaliśmy do miejsca, które jest niektórym znane z pewnego programu w pewnej telewizji – Wypał Węgla Drzewnego Szczerbanówka. Zobaczyliśmy jak wypala się węgiel drzewny, porobiliśmy zdjęcia. Panowie – gwiazdy TV, którzy tam pracowali, mieszkali (trudno to było stwierdzić), nie byli jednak zbyt chętni do zdjęć. Prawdopodobnie chcieli coś w zamian,… w końcu celebryci.
W takcie zwiedzania wypału węgla na niebie zgromadziły się czarne chmury, więc ewakuowaliśmy się z stamtąd i pojechaliśmy do Zagrody Chryszczata, aby przeczekać nadchodzący deszcz i przy okazji coś zjeść. Zagroda Chryszczata jest to bardzo fajne miejsce z bieszczadzkim klimatem. Możecie tutaj zanocować w pokojach, rozbić namiot lub przespać się w celi więziennej. Tak, w celi więziennej, które są pozostałością po oddziale zewnętrznym Zakładu Karnego w Nowym Łupkowie. Pogoda jednak nie dopisała, zaczęło „lać jak z cebra”, deszcz z gradem i nie było perspektyw na jej poprawę do końca dnia, więc zdecydowaliśmy, że wracamy na pokoje. Założyliśmy „kondonki” i ruszyliśmy do Motofloydoo, kupując jeszcze po drodze miejscowe wyroby – sery. Ciekawe o czym pomyśleliście :).
Wieczorem, gdy pogoda się poprawiła poszliśmy na piwko i pstrąga do Smażalni Ryb „Leśne Smaki”. W tym samym miejscu znajduje się Muzeum Przyrodniczo – Łowieckie.
Przebieg dzienny: 118 km
Następny dzień był „lajtowy”, tylko jazda po Bieszczadach, bez zwiedzania i zatrzymywania się przy zatłoczonych turystycznych atrakcjach. Wyjątkiem miała być zapora w Solinie. Nasza ekipa podzieliła się na dwie grupy. Pierwsza grupa wyjechała od razu po śniadaniu ,ponieważ zamierzała zdobyć Tarnicę, druga grupa 2 godziny później. Mieliśmy spotkać się w Wołosate przy wejściu na Tarnicę. Gdy dojechaliśmy na miejsce spotkania zobaczyliśmy kilometry samochodów, ludzi jak mrówek tylko nie naszych ziomków. Okazało się, że są w połowie drogi na Tarnicę i szybko ich nie będzie, więc ruszyliśmy dalej w kierunku Zapory Solina. Po drodze zatrzymaliśmy się w punkcie widokowym przy Parku Gwiezdnego Nieba „Bieszczady”.
Dojechaliśmy na zaporę. Ludzi tłum, żadnych maseczek, żadnego utrzymywania dystansu, po prostu COVID-a tam nie ma. Szybkie wejście na zaporę, spojrzenie na jezioro i ewakuacja. Jeszcze Polańczyk i wracamy na kwatery.
Przebieg dzienny: 157 km
Kolejny i ostatni dzień w Bieszczadach. Znowu oddaliśmy się w ręce Piotra jako przewodnika, który sprawdził się w tej funkcji w 100%. Z resztą jak zawsze.
Pojechaliśmy do Arłamowa, gdzie w 1982 roku w czasie stanu wojennego w Polsce w ówczesnym ośrodku wypoczynkowym Urzędu Rady Ministrów internowany był Lech Wałęsa. Dzisiaj w tym miejscu znajduje się luksusowy Hotel Arłamów. Po spacerowaliśmy sobie po przy hotelowym terenie, zjedliśmy pyszne ciacho w Karczmie na Stoku (chyba jedyna karczma, w której przestrzegano jakiegokolwiek obostrzenia – było mierzenie temperatury na wejściu, kelnerzy w maseczkach) i ruszyliśmy dalej.
Objechaliśmy Arłamów wokół i pojechaliśmy na punkt widokowy Góry Słonne (550 m n.p.m.), z którego rozprzestrzenia się widok na rozległą panoramę Bieszczad i Beskidu Niskiego. Poniżej punktu widokowego znajdują się niezwykle efektowne serpentyny. Nikogo zatem nie dziwi w tym miejscu widok dużej ilości motocyklistów, którzy szlifują bądź sprawdzają swoje umiejętności jazdy. Zjechaliśmy serpentynami (naprawdę efektowne) i udaliśmy się do ruin Zamku Sobień. Z zamku nic prawie nie zostało, ale za to widok z wzgórza powala. Z tarasu widokowego roztacza się przepiękna panorama na rzekę San.
Przebieg dzienny: 170 km
Epilog
Ostatni wieczór w Bieszczadach spędziliśmy kameralnie przy piwku i rozmowach. Następnego dnia, wcześnie rano wyruszyliśmy w drogę powrotną do domu. Tym razem zamiast autostrady wybraliśmy trasę drogami lokalnymi.
Podsumowanie
Wyjazd można uznać za udany, mimo panującej pandemii. Krajobraz Bieszczad przepiękny. Szkoda, że nie mogliśmy przekroczyć granicy z Słowacją i poznać Bieszczady z drugiej strony. Czy warto jechać w Bieszczady motocyklem? Uważam, że warto – raz w życiu na pewno. Czy pojechałbym ponownie? Bardzo chętnie, ale na urlop z rodziną, pochodzić po górach. Jechać specjalnie motocyklem po to, aby przejechać się Małą i Wielką Pętlą Bieszczadzką – nie dziękuję. Chyba że Bieszczady będą punktem przelotowym w dalszej wyprawie.
Motocykle: Honda Crosstourer 1200, Honda Crosstourer 1200, Honda Varradero 1000, Honda CBF 1000, Honda NTV 600, BMW GS 1200, BMW K1600, Harley Davidson Electra 1700.
Przejechaliśmy ok. 1800 km.
Odwiedziliśmy: Bieszczady – Polska
Zużyliśmy ok. 120 litrów paliwa